Paradygmat kultury, cywilizacji... czy to w ogóle ma jakiś sens jeszcze? Może wystarczy po prostu trwać?
"Typowy produkt swoich czasów" stoi sobie gdzieś tam z boczku mielących codzienność „kół historii” czy innego „realnego” albo raczej siedzi. Siedzi na kanapie z pilotem w ręku przed telewizorem i patrzy. Patrzy, bo nawet nie wie co mógł by zrobić i czy w ogóle coś by mógł. Obserwuje te wszystkie przetasowania, przewartościowania, przeobrażenia. Kryzysy, wojny o surowce, konflikty społeczne i światopoglądowe.
Zbrodnie, afery i skandale.
Niewiele z tego kuma ale jednocześnie nie da się już dłużej udawać, że wszystko jest OK i to tylko takie chwilowe zawirowania.
Coś jest na rzeczy i daje się to intuicyjnie wyczuć.
Ale chwileczkę! Przecież takie historie towarzyszą ludzkości praktycznie od zawsze.
To prawda. Ale teraz to jest jakoś inaczej. Wydaje się, że dotychczasowa formuła ładu społecznego, ekonomicznego, kultury, cywilizacji wyczerpała już swoje możliwości rozwoju, a nowe...
Immanuel Wallerstein głosi, że obecny system albo stanie się czymś znacznie gorszym niż jest obecnie, utrwalając i potęgując swoje najgorsze cechy, albo przekształci się w coś rodem ze snu o Utopii. Brzmi trochę asekurancko ale uświadamia w jakim punkcie rozwoju obecnie się znajdujemy i jaki potencjał temu towarzyszy. Noam Chomsky uważa, że jedną z głównych cech charakterystycznych dla okresu rewolucji i gwałtownych przemian jest to, że przeciętna jednostka może mieć duży wpływ na bieg wydarzeń. Natomiast to co jest charakterystyczne dla obecnych czasów, to fakt, że jak nigdy, kształtują go działania właśnie takich jednostek.
Kłopot w tym, że ciężko to jakoś uchwycić, rozpoznać, opisać, usystematyzować, jednoznacznie zdefiniować. Z nowymi rzeczami, procesami zmian problem jest tego typu, że ich ostateczny kształt to wypadkowa wielu czynników i zmiennych, na które nie zawsze człowiek ma taki wpływ jakiego by sobie życzył. Jednak wczesne rozpoznanie tendencji - czegoś co... „wisi w powietrzu” - może przynajmniej przygotować na nadchodzące i sprawić, że inicjatywa będzie w naszych rękach.
![]() |
Stanley Kubrick "2001: Odyseja Kosmiczna" 1968r. |
Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: gdzieś w jakimś instytucie, grupa naukowców odkryła coś. Jakąś niesamowitą ultrafuzję megafuzji fuzji czegoś tam. Epokowe odkrycie-wynalazek, po którym już nic nie będzie takie jak dawniej.
Na wieść o tym pewne środowiska zaczynają piać z zachwytu: wreszcie skończą się ludzkie problemy. Darmowa energia, koniec wojen, lekarstwo na AIDS, raka i cukrzycę w jednym. Problem biedy i głodu zostanie raz na zawsze zażegnany itp.
W tym samym czasie inne środowiska snują wizje tego jaką potęgą będzie kraj lub armia, która wejdzie w posiadanie tego cudeńka. Jakie zyski spłyną na tego, kto pierwszy położy na tym łapę. Nowa, potężna broń przeciwko potencjalnym wrogom. Gwarancja niezachwianego... "bezpieczeństwa". Potężny argument w "negocjacjach", etc.
I tak to z grubsza wygląda. Tak faktycznie przebiega linia podziału. Ludzie empatii, czy jak kto woli – miłości, kontra ludzie strachu. W rzeczywistości jest to bardziej złożone, ale co do zasady - ścieranie się tych dwóch nurtów, kształtuje naszą rzeczywistość. Wyznawany światopogląd to efekt "przynależności" do jednego z nich, a nie kwestia dobrowolnego wyboru, pod wpływem jakiejś logicznej argumentacji czy świadomego i nie skrępowanego rozważenia „za i przeciw”.
Dlatego nie widzę żadnego sensu w przekonywaniu kogokolwiek do zmiany wyznawanych poglądów czy wartości.
Natomiast jak najbardziej widzę sens przekonywania do konkretnych rozwiązań. Bo argumentacja, w tym wypadku opiera się na konkretnych doświadczeniach, wspólnych dla ludzi ukształtowanych przez obydwa nurty. A czas już porozmawiać o "nowych modelach".
Mimo to, nie zaszkodzi czasem zwrócić uwagę na to, z kim się rozmawia i o czym. Tak na wszelki wypad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz